Archiwum 27 stycznia 2004


sty 27 2004 Two hot weeks
Komentarze: 2

Wtorek
Wstalem troche poznawo, pojechalem na angielski, na nim podyktowala nam jakis bzdurny opis Forresta Gumpa ktory byl amusing i tak dalej.. Potem WoK a na nim analiza obrazu Petera van Eycka- gosc jest zarabisty. Namalowal obraz wielkosci kartki A2. Byla to Madonna z Dzieciatkiem u jakiegos holenderskiego kupca. Ogolnie na pierwszym planie byly wspomniane osoby. Za nimi okno. Za oknem miasto. W miescie rzeka. Na rzece wyspa. Na wyspie miasto. I w tym miescie na wyspie, po zblizeniu bylo widac, jak ludzie wieszaja pranie, spaceruja i tym podobne. Niesamowite w sumie. Do tego gosc od woku mnie pocieszyl. Od kilku bowiem tygodni toczy sie we mnie walka: co jest wazniejsze : wyniki w nauce czy towarzystwo. Gosc od woku uspokoil mnie ze towarzystwo i od tego wszystko w przyszlosci zalezy. Fajnie. No a potem geografia a na niej analiza bezrobocia w polsce. Che che Dolnoslaskie razem z Wroclawiem lezy w polsce B bo ma bezrobocie 20% a ja jestem z Polski A, mieszkam oficjalnie w Zakopanem, ktore ma 10% bezrobocia. Ale na serio nie ma sie z czego smiac, sam sie boje o prace, kto dzisiaj sie tego nie boi. Nic tylko 1 maja samolot do Londynu i zostac zmywaczem garow w restauracji. Moze sie uda. Albo jeszcze lepiej motorniczym w Hadze albo Amsterdamie. To by bylo fajne. No a po geografii wychowawcza, a na niej podpisywanie zdjec. Juz niedlugo zamieszcze tu wszystkie moje zdjecia klasowe jakie mam. No a po wychowawczej informatyka a na niej niesamowicie trudne zadanie --> narysowac okrog (wypelniony) w ktorym ma znajdowac sie motocykl (znak czcionki Webdings). Zajelo mi to okolo minuty. A potem siedzialem na gg gadalem o pierdolach i bylo fajnie. Potem pojechalem z Krzysztofem Z. do domu w ktorym wpadlem na kolede i calkiem fajnego ksiedza. Ale nie bylo spiewania koled tak jak w Lublincu czy w Zakopanem. Przyszedl, pokropil, pomodlil sie, zapytal czemu jako mieszkaniec nie jestem parafianinem a cala reszta mojej rodziny jest a potem poszedl. No i zabawilem sie z bratankiem i siadlem potem przed komputerem. Polaczylem sie z netem i uaktualnilem bloga.

Poniedzialek
W szkole wyjatkowo zagoscilem o 8.00, cudem wstalem, zaczelismy dzien od dwoch przedstawien "Dlaczego ja?!" o AIDS. Lubie te przedstawienia bo mam tam tylko 4 zdania do powiedzenia i gram najciekawsza role zarazem :D No a potem juz zwykle lekcje, nudne jak zawsze. Potem zalapalem dola i bylo mi troche smutno do wieczora, ale napisalem list do kolezanki i potem chumor mi sie poprawil. Na a potem zmylem gary obejrzalem M jak Milosc i poszedlem spac po dwoch godzinach.

Niedziela
Z tego co pamietam to mialem plan zeby sie wyspac jak najdluzej ale nie wypalil bo trzeba bylo wywietrzyc w moim pokoju [-20C na dworze]. Wiec zmuszony temperatura jaka spowodowala np. zamarzniecie pary na biurku wloczylem sie i myslalem jak bedzie na osiemnastce na ktora ide wieczorem. Na 14 poszedlem do kosciola, po kosciele zaraz pojechalem do Galerii i kupilem sobie zarabisty pasek do spodni. Kupno nie bylo czynnoscia latwa poniewaz dalem sobie zakaz wydawania kasy, bo jestem od tego uzalezniony, ale w sumie to ladny jest, i tak w nim fajnie wygladam... Juz wiem jak bedzie wygladala sesja zdjeciowa na te strone. Ale efekty zobaczycie na wiosne... No i tak. Z Galerii wrocilem, pobawilem sie z bratankiem, potem przyszla ciocia Aga, umylem sie, przy pomocy bratowej i Agi ubralem sie i wyruszylem. Dotarlem szybko i bez spoznienia na miejsce - do klubu "Kolor". Co prawda pomylilem wejscia i wlazlem wejsciem dla personelu skad zostalem wywalony za chwile [poproszony o wyjscie brzmi lepiej]. No potem postalem chwile na mrozie i w koncu wszedlem. Impreza byla fajna, nie to zeby jakas wybitnie cudowna, ale wiem ze taka sie niepredko zdaz. Ogolnie daje 8/10, poznalem kilka fajnych osob, z reszta utrwalalem zawiazane znajomosci, tanczylem okolo 3 minut, zostalem do konca czyli do 1.30. Do domu wrocilem taksowka, taksowkarzowi opowiedzialem cale swoje zycie, w domu poszedlem spac. Nie schlalem sie wogole, takze sen byl spokojny.

Sobota
Wstalem rano, umylem sie szybko, pierwszy raz od paru miesiecy ZJADLEM SNIADANIE!!!. Oczywiscie jako perfekcyjny wzorowy uczen NIE SPOZNILEM sie na religie na 8.00. W tramwaju kiedy wstalem zeby otworzyc sobie drzwi zobaczylem ze te sama czynnosc w drogim wagonie uskutecznia Krzysztof Z. W sumie to jechal od petli i szkoda ze sie nie zauwazylismy wczesniej. No i w szkole by;y dwie religie, potem oddalem zalegla ksiazke do biblioteki,potem byl angielski z mrs. Slepetzky, potem byla matematyka z pania od biologii. Wspomne tylko ze lekcje byly skrocone (po 30 minut) wiec po 4 lekcji byla 10.35 a o 11.00 mielismy probe teatrzyku. Proba jakos tam przeszla. Wnerwia mnie to bo w tym przedstawieniu mam taka krotka role, a musze siedziec 20 minut, powiedziec trzy zdania a potem znowu siedziec 20 minut. Wnerwiajace, ale za to bawilem sie strzelajac stanikiem mojej perwersicy wiec czas minal szybko :D A po teatrzyku poszedlem z Delfina do jej domu pomoc jej w robieniu strony internetowej. Okazalo sie jednak ze nie mam wystarczajacej ilosci oprogramowania przy sobie, wiec umowilismy sie na wieczor. Przyjechalem do domu zjadlem obiad, zmylem gary, zjadlem deser, poszukalem cedekow i juz byla 18.00 i pojechalem ponownie do Delfiny. Wyszedlem okolo 21.20, w domu bylem cudem o 22.20. Cudem bo cud sie stal ze nie zamarzlem, bylo -22C. Rzesy mi zamarzly. I to jeszcze tramwaje jakos tak dziwnie jezdzily ze zawsze mi uciekaly sprzed nosa i w koncu pojechalem do domu autobusem 145. Niestety wymarzlem troche bo linia byla obslugiwana przez Ikarusa z 1960 ktory mial dziury w kazdym bardziej plaskim i niuzywanym miejscu. Nie chce mowic, ze z autobusu musze dralowac 3x tyle co z tramwaju, no ale nic, jakos tam doszedlem. Zjadlem kolacje, pogadalem troche z bratem i siadlem przed komputerem. Jest 00.02. Gute Nacht.

Piatek
No, spalem dosyc dlugo, obudzilem sie, spakowalem i pojechalem pospiesznym o 12.44 do Wroclawia. Na miejscu bylem po trzeciej, chwilem posiedzialem w domu i pojechalem na 17.30 pod Heliosa na umowione spotkanie z Jarkiem. Okazalo sie ze na spotkaniu bedzie jeszcze Tomek Kol. Jarek W. i Emil. No i zwiedzalismy centra handlowe. Jeden zapalony papieros uswiadomil mi ze nie jestem zdrowy, poniewaz po zaciagnieciu sie zwymiotowalem. Malo bo malo ale paw to paw. No i bylismy najpierw w Galerii a potem w Koronie. Przy kasie w McDonalds czekalem z Tomkiem Kol. na jego zarcie i zeby uprzykrzyc mu czas zaczalem spiewac "Die Biene Maja" na co para stojaca kolo nas sie odwrocila i zaczela rozmawiac w jezyku Goethego. Co za porazka. A potem sie rozjechalismy do domow. I tyle.

Czwartek
Nic, znowu bylem na necie, z babcia troche lepiej, juz umie chodzic.

Sroda
Ogolnie nic, znowu bylem na necie.

Wtorek
Ja generalnie bylem juz zdorwy, z babcia bylo tak samo, moze troszeczke lepiej. Pielegniarki daja jej zastrzyki. Ja czulem sie na tyle dobrze ze poszedlem do lekarki po zwolnienie, okazalo sie ze mam jeszcze siedziec do piatku. Potem poszedlem do fryzjera a potem na internet do jednej z wielu lublinieckich kawiarenek.

Poniedzialek
Rano mama pojechala w sprawie babci do jej lekarza, zapisal inny antybiotyk. Wieczorem sam do nas przyszedl, a ze nowy antybiotyk byl w zastrzykach to jego wizyte poprzedzila wizyta pielegniarki.

Niedziela
Babcia dalej chora, wogole nie wstaje z lozka. Ja tez sypiam cale dnie, nie podnosze sie z lozka zeby nie robic mamie problemu.

Sobota
Babcia byla chora na calego, wogole nie wychodzila z lozka. Przyszla do niej moja ciocia, lekarka, zapisala antybiotyk, mnie tez przebadala. Ze mna dobrze, z babcia tragicznie. Az balem sie o to czy babcia nie umrze. No nic.

Piatek
Najgorsze bylo za mna, teraz juz wiecej chodzilem po mieszkaniu, bylo juz mozliwie. Dalej nie robilem nic ciekawego. Wieczorem okazalo sie ze zarazilem moja 89-letnia babcie. Zaczelo sie pieklo.

Czwartek
Nic sie nie dzialo, bylem chory, spalem, jadlem, pilem, spalem, spalem i spalem.

Sroda
Obudzilem sie o 7.00 rano i z trudem wydusilem mojemu bratu ze nie ide do szkoly bo jestem chory. Zmierzyl mnie wzrokiem i powiedzial zebym jechal do Lublinca. Odpalilem przegladarke WAP w telefonie i sprawdzilem o ktorej mam pociag. 13.30. No to sobie jeszcze pospalem ale co to byla za sen... To bylo pieklo. Nie moglem wogole gleboko oddychac, kaszlalem, smarkalem, mialem goraczke. W koncu w tej agonii dotrwalem do 12.30 wstalem z trudem jakos sie umylem, spakowalem, zjadlem sniadanie i wezwalem taksowke. najpierw pojechalem do bankomatu po kase, potem direct na bahnhof. Na szczescie na chwile ta najgorsza czesc choroby ustapila, wiec jeszcze spokojnie wszedlem do pociagu. No i jak to zwykle bywa jak jestem chory -wiem ze to dziwne- bedac w stanie astmatycznego spowolnienia pracuy mozgu zaczalem dostrzegac jakie to wszystko za oknem jest piekne, po prostu polska zima bez sniegu. Zastanawialem sie czy to piekno przetrwa jak wejdziemy do tej calej unii i zrobia z nas trzecia holandie albo niemcy i te piekne pola beda przecinac autostrady i nowoczesna gospodarka rolna. Ale nic, ciesze sie tym co jest i mam nadzieje ze bedzie tak jak najdluzej. W pociagu czulem sie calkiem mozliwie, ale potem, przed samym Lublincem choroba wrocila. Po drodze do domu (mam do niego 200m z dworca) zastanawialem sie nawet czy nie usiasc na krawezniku i nie wezwac pogotowia. Ale jakos doszedlem, przebralem do pizamy i wegetowalem.

Wtorek
No wiec rano jechalem do szkoly z zamiarem trafienia do mrs. Rogowskiej i zdania chemii. Ale mi sie jakos nie bardzo chcialo wiec tego nie zrobilem. Przyjechalem akurat na angielski, odebralem moja "wspaniala prace". Mrs Slepecka albo lepiej Slepetzky stwierdzila ze "oczarowaly" ja moje tlumaczenia tych bzdurnych zdan. No coz... Po prostu jest sie doskonalym i tyle :D A po angielskim byl WoK. Okazalo sie to co myslalem czyli ze z klasowki mam dwie troje, ale za wyglad dostalem na semestr czwore. Po WoKu geografia a na niej chyba tez wystawianie ocen. Mam na semestr 5- mimo ze mam trzy piatki w dzienniku (malo kto tak ma) i zostalem nazwany leserem. No ale coz, przyznaje ze od kiedy pobilem sie wskaznikiem do mapy z Lukaszem B. to na geografii przestalem robic cokolwiek. Po geografii fizyka a na niej jakies tam pierdoly zwiazane z klasowka, mam 5 punktow, od 6 byla dwoja... No coz. A potem informatyka. Siedzialem bite 4 godziny myslac jak zrobic liczenie wyrazow w stringu, ale doszedlem do tego w koncu wiec na semestr mam "solidne" 4. Z tym ze jak tak siedzialem to zaczelo mnie bolec podniebienie. I to tak ze prawie nie umialem mowic. No ale nic, bylo minelo. Pojechalem do domu. Ale juz wiedzialem ze jestem chory bo zasnalem na stojaco w tramwaju z otwartymi oczami. Nagle sie ocknalem i pomyslalem "cholera co ja robie w tramwaju?". Przyjechalem do domu zjadlem obiad i usiadlem nad chemia i historia. Ale im pozniej bylo tym gorzej sie czulem. O 23 juz powoli przestawalem oddychac, moim sposobem na wymiane gazow z otoczeniem byl kaszel. Juz wiedzialem ze nie pojde do szkoly, myslalem ze szybko z tego wyjde bo to lekka choroba. Nic bardziej mylnego.

 

krzysztofkaplon : :